"Z literaturą za pan brat", rok szkolny 2019/2020
Poniżej prezentujemy twórczość naszych uczniów:
***
Miesiąc krótki się wydaje,
noc i dzień jednym się staje.
Czas szybko zaczął uciekać,
prędzej, spieszniej, nie chce zwlekać.
Tydzień godziną się zdaje,
minuta sekundę udaje.
Czy to moje jest wrażenie,
czy też czasu przyspieszenie?
Czy we wszystkich kątach świata
zdarzyła się taka strata?
Czy też życie szybciej mija,
miesiąc, tydzień i godzina?
Czy też los nas tak ukarał
- ze świata spieszniej wydalał?
Magdalena Jankowska, klasa 8b, grudzień 2019 r.
Cykl ,,W dążeniu do prawdy” – część 5.
,,Tajemnice sierocińca”
Rozdział 5
Kiedy Amelka znalazła się w domu państwa Jossef (czyt. Dżosef), w pierwszej chwili zaniepokojona tym, że znajduje się u obcych ludzi, ze strachu schowała się do pokoju gościnnego. Załamana hrabina Aniela powiedziała mężowi:
- Kochanie, ja nie wiem, czy uda nam się z nią porozmawiać.
Na to hrabia Elendor odrzekł:
- Dajmy Amelce trochę czasu. Niech się oswoi z otoczeniem.
Na tym została zakończona rozmowa, ponieważ zadzwonił gong oznaczający porę obiadową.
Minęło kilka dni, a ośmioletnia Amelka przyzwyczaiła się do codziennego rytmu w domu państwa Jossef.
Gdy pewnego dnia dziewczynka podziwiała kwitnące irysy, niespodziewanie podeszła hrabina Aniela i zapytała:
- Amelko, czy mogłybyśmy porozmawiać?
Dziewczynka odpowiedziała:
- Tak, proszę pani.
- Mój słodki aniołeczku - kobieta. - To co ci teraz opowiem, będzie na pewno dla ciebie szokujące, ale...
- Tak?- zdziwiła się Amelka.
- Nigdy nie byłaś sierotą. Zostałaś oddana do sierocińca przez twoją mamę.
- To znała pani moich rodziców? - zapytała zaskoczona dziewczynka.
- Tak, znałam twoich rodziców, ponieważ twój tata był moim bratem.
Amelka była tak zdumiona, że zaczęła płakać. Hrabina robiła wszystko, by uspokoić dziewczynkę, ale na próżno. Amelka bez słowa udała się do swojego pokoju, aby wszystko przemyśleć.
- To znaczy, że nie jestem sierotą tak jak wmawiały mi opiekunki w sierocińcu - mówiła sama do siebie. Okazuje się, że miałam rodziców, a hrabina Aniela jest moją ciocią.
Prawda była tak bolesna dla dziewczynki, że przez kilka dni nie wychodziła z pokoju.
Fragment książki Kinga Jasińska z klasy 6e
luty 2020 r.
Początek ostatniego
Aniela
Rozpoczyna się nowy rok szkolny. Na szczęście ostatni w podstawówce. Skończyłam siódmą klasę ze średnią 5,35. Niewiele mi to dało w kwestii towarzyskiej. Przez całe wakacje ani jeden z moich znajomych z klasy się do mnie nie odezwał. Nie ukrywam, że jest mi z tego powodu trochę przykro. A komu by nie było? Bądźmy szczerzy. Człowiek to zwierzę stadne. Żeby żyć szczęśliwie, potrzebuje innych ludzi. Mimo tego, że lubię czasami pobyć samotnie w ciszy i spokoju, czasem lubię też, gdy ktoś ze mną porozmawia czy choćby powie zwykłe ,,cześć’’. Niestety, od jakiegoś czasu jest mi to obce.
Czy kiedyś było inaczej? Oczywiście. Kiedyś chodziłam do innej szkoły i miałam normalną rodzinę. Ja byłam wesołą dziewczynką, która biegała po lesie z głową pełną marzeń. Miałam niewielu przyjaciół, ale to mi w zupełności wystarczało. Wygłupy na przerwach między lekcjami. Czasem uwaga za przeszkadzanie na lekcji. Przeciętne oceny. Wspólne wypady po szkole. To mi jak najbardziej odpowiadało. Normalne życie normalnej dziewczyny z normalną rodziną. Ale potem wszystko trafił szlag.
Mama rozwiodła się z tatą. Do dzisiaj nie znam powodu tego rozwodu. Przeprowadziliśmy się do zupełnie obcego mi miasta. Do piątej klasy zaczęłam już chodzić w nowej szkole. Byłam smutna z powodu rodziców. Pierwszego dnia nie odezwałam się do żadnego ze swoich nowych kolegów. Każdego ignorowałam. Milczałam przez kolejne dni. W końcu dostałam przydomek Cicha. Jak się o tym dowiedziałam? Hm, to bardzo ciekawy epizod.
Po tygodniu zdecydowałam się jeść szkolne obiady. Pewnego dnia, siedząc samotnie przy najdalszym możliwym stoliku i jedząc obiad (obecnie nie pamiętam co to dokładnie było), podeszło do mnie dwóch chłopaków z mojej klasy. Wówczas nie pamiętałam jeszcze ich imion. Jeden z nich, wysoki blondyn, odezwał się dziwnie zachrypniętym głosem:
- Uh, cześć, Cicha… Znaczy Aniela! – zażenowany spuścił wzrok.
Ja, kompletnie nie rozumiejąc, o co mu chodzi, spojrzałam na drugiego nieco niższego chłopaka, również blondyna. Po chwili niepewności powiedział:
- Marcin chciał się tylko przywitać. Dostał wyzwanie od Kacpra, żeby się odezwać do Cichej. A tak nawiasem mówiąc, wszyscy w klasie tak na ciebie mówią.
Po czym odeszli, mamrocząc pod nosami. Cała sytuacja wydała mi się na tyle dziwna, że długo nad nią myślałam. Doszłam do wniosku, iż trzeba w końcu wyjść ze skorupy. Ale było już za późno. Praktycznie zapomniałam, o czym można rozmawiać ze swoimi rówieśnikami. Ograniczyłam się do zwykłego ,,cześć’’, które i tak najczęściej zostawało bez odpowiedzi. Postanowiłam więc, że zajmę myśli nauką. Pochłonęły mnie książki. Nie tylko do uczenia. Czytałam dla czystej przyjemności. Dość grubą lekturę potrafiłam przeczytać w kilka dni. Wkrótce na każdej przerwie siedziałam w ciszy biblioteki szkolnej, czytając książki.
Zaczęłam również interesować się rysowaniem. Odkryłam, że potrafię całkiem ładnie szkicować. Jak się potem okazało, nie tylko na kartce. W zeszłym roku na informatyce mieliśmy za zadanie przeprojektować graficznie zdjęcie. Jako że skończyłam dosyć szybko, nauczyciel kazał mi eksperymentować z programem GIMP. Po dwudziestu minutach wyszedł mi całkiem ładny obraz zachodzącego słońca nad morzem. Panu tak się spodobał, iż wstawił mi szóstkę za pracę dodatkową. W krótce okazało się, że mam do tego niezwykły talent.
Na święta dostałam tablet graficzny, który już teraz jest prawie całkowicie zapełniony moimi plikami z rysunkami. W wakacje startowałam nawet w konkursie ogólnopolskim. Trzeba było narysować dowolną grafikę w dowolnym programie. Zdobyłam tytuł laureatki.
Ale, ale… zapomniałam nawet się przedstawić. Nazywam się Aniela Lesiak i skończyłam czternaście lat. I mam poważny problem ze swobodną komunikacją.
Budzik obudził mnie dokładnie o 7:45. Zwykle wstaję wcześniej, ale rozpoczęcie roku szkolnego jest dopiero o 9:10. Założyłam bieliznę, czarne legginsy, biały podkoszulek i koszulę w granatowe kropki. Poszłam do kuchni na palcach, żeby nie obudzić matki. Gdy się ją zbudzi zbyt wcześnie, chodzi wściekła jak osa. Zrobiłam sobie płatki owsiane na mleku i usiadłam przy stole. Zaczęłam jeść, przeglądając Facebook’a na telefonie. Kilka dziewczyn z mojej szkoły, których nawet nie znam osobiście, opublikowały nieodpowiednie zdjęcia. No sorry, ale według mnie głęboko wycięty dekolt i sukienki do połowy ud u trzynastoletniej uczennicy jest czymś obleśnym. A to wszystko tylko dlatego, że chcą się przypodobać chłopakom. Nie rozumiem toku myślenia niektórych dziewczyn. Moim zdaniem są za młode na jakikolwiek związek. Westchnęłam pobłażająco. Może jednak to ja jestem jakaś wyizolowana i nie ogarniam prostej logiki? Sama już nie wiem.
Gdy już zjadłam płatki i włożyłam miskę do zlewu, wzięłam z pokoju słuchawki. Założyłam na bose stopy czerwone trampki. Wzięłam z wieszaka mój komplet kluczy do mieszkania, otworzyłam drzwi i wyszłam, zamykając je za sobą. Fakt, że prawdopodobnie moje ciemnobrązowe loki są w okropnym nieładzie, w ogóle mi nie przeszkadzał. Najczęściej właśnie roztrzepana chodziłam do szkoły. Czasem robiłam sobie kucyka, ale i tak szybko niesforne włosy wracały na swoje miejsce. Więc po prostu nie marnuję na nie czasu.
Jako że zostało mi prawie pół godziny, postanowiłam się przejść po parku. Włożyłam do uszu podłączone do telefonu słuchawki, włączając muzykę. Oczywiście, słysząc mojego ulubionego wykonawcę, zaczęłam śpiewać. Nauczycielka muzyki od dwóch lat namawia mnie, abym wstąpiła do chóru szkolnego. Za każdym razem odmawiam. Mam lęk przed publicznymi występami.
- Daj mi już spokój, bym umiała czuć. Nie wierzę w żadne z twoich pustych słów. Zniknij na zawsze. Jeden wielki ból. Odchodzę. Więcej już nie przychodź tu – zaśpiewałam razem z Zosią Geresz. Na szczęście park był prawie pusty, oprócz kilku staruszków z psami. Tak naprawdę muzykę kocham od urodzenia. Tata opowiadał mi, jak podczas moich pierwszych urodzin zamiast wybrać jedną z trzech rzeczy leżących przede mną (kieliszkiem, banknotem i różańcem), ja zaczęłam gaworzyć, naśladując Sylwię Grzeszczak, która akurat śpiewała w telewizji. Zebrani wówczas goście mieli ze mnie wielki ubaw.
Po trzech piosenkach ruszyłam w stronę szkoły na ulicy Niepodległości. Nie przejęłam się zbytnio tym, że praktycznie poszłam na około. Przeszłam przez drogę i idąc koło ratusza, umilkłam całkowicie. Mogłam przecież trafić na kogoś z mojej szkoły. Najbardziej bałam się spotkania z nauczycielką od muzyki.
Weszłam dolnym wejściem do szatni, by zostawić w szafce słuchawki. Gdy jednak wyszłam zza rogu i zobaczyłam śmiejących się chłopaków z mojej klasy, zdecydowałam, że będę je trzymała w ręce. Nawet nie zwrócili na mnie uwagi. Odwróciłam się i ruszyłam z powrotem. Ale oczywiście nie może być tak łatwo. Bo po co?
Zderzyłam się z jakimś cholernie wysokim chłopakiem. Gdy na niego wpadłam, uderzyłam twarzą w jego pierś. Nie wiem, może to ja jestem jakimś krasnalem? Spojrzałam w górę i zamarłam. Nie znałam go. Pewnie był nowy. To dlatego jeszcze nie zwiewał. Jeszcze nie zdążył się dowiedzieć, jakim jestem dziwadłem.
- Przepraszam, czy mogłabyś pokazać mi, gdzie są szafki ósmych klas? – spytał uprzejmie. Zbyt zaskoczona jego wypowiedzią nie mogłam wydusić z siebie słowa. Wskazałam mu jedynie kierunek i patrzyłam, jak idzie w stronę kolegów z mojej klasy. Miałam wrażenie, że to nie skończy się dobrze.
Idąc w stronę hali zastanawiałam się, czy nie zrobiłam banalnego błędu. W końcu fajnie by było, gdybym nareszcie znalazła sobie przyjaciół w nowej szkole. Znaczy, w nowej szkole od ponad trzech lat. Wzruszyłam ramionami. Wytrzymałam tyle czasu w samotności, to dam radę jeszcze niecały rok. Poza tym istniało tylko dwudziestopięcio procentowe prawdopodobieństwo, że tamten chłopak trafi do naszej klasy.
„Ostatni rok” - fragment
Patrycja Kruszczyńska, klasa 8a,
rok szkolny 2019/2020
Prolog
To już dziewiąty dzień żałoby. Ostatnią dobę zawsze jest najtrudniej znieść. Trajwan spojrzał na pozostałości wyblakłego już sińca w kształcie połowy serca.
- Jak trudno być królem, gdy żal nie daje mi oddychać... - szepnął sam do siebie, zalewając się potem. Mimo cichego tonu, głos króla odbijał się echem po opustoszałej komnacie. Ukrywał się.
Przedarte serce na ramieniu miało tak ostre ząbki jak ból kłujący serce Trajwana. Już tak niewiele zostało... północ wybije za trzy minuty. Okropnie dłużące się, posklejane nieznośnie ociągającymi się sekundami.
W końcu donośny odgłos starego zegara ogłosił koniec Dnia Dziewiątego. Żal w sercu króla minął tak szybko, jak szarpnięte ostrze wyciągnięte z rany ofiary, pozostawiając po sobie kolejną, ziejącą cieniem dziurę w sercu władcy. Wówczas królowi udało się przełknąć uczucie zaklinowanej w gardle kuli spowodowane dziewięciodniowym płaczem. Ostatnie już łzy łagodnie opadły na dywan i wsiąknęły w niego. Trajwan zaniósł się flegmistym kaszlem. Na koniec odchrząknął raz jeszcze, wstając i prostując się przed lustrem. Zwierciadło wisiało obok szafy grającej i było na tyle zakurzone, że niewiele w nim mógł dostrzec, dlatego przetarł je kocem. Następnie przygładził włosy ręką, ułożył jak dotąd źle zapiętą koszulę i klepał dłońmi policzki, aby przywrócić im krążenie. Postanowił jeszcze się zdrzemnąć, zanim wyjdzie z komnaty i w ten sposób przywrócić naturalny kolor zmęczonym płaczem oczom. Nie zdążył nawet zmrużyć powiek, gdy drzwi do komnaty otworzyły się gwałtownie, wpuszczając oślepiający, różowy blask świecy.
Magdalena Jankowska, klasa 8b, grudzień 2019 r.